Vuelta a Espana

Już kilka miesięcy przed wyruszeniem w trasę wiedziałem, że będę chciał na żywo zobaczyć jeden z największych i najważniejszych wyścigów kolarskich świata. Ułożyłem trasę tak, by przejeżdżać przez, albo w pobliżu miejscowości goszczących etapy od pierwszego do piątego tegorocznej Vuelta a Espana. Nie wiedziałem jednak, że wcześniej będzie mi dane obejrzeć Tour de France. I to chyba sprawiło, że miałem wobec hiszpańskiej trzytygodniówki spore oczekiwania.

Cullera, która była gospodarzem 4. etapu to typowa miejscowość turystyczna nad Morzem Śródziemnym jakich na iberyjskim wschodnim wybrzeżu wiele. Ale oprócz szeregu hoteli i apartamentowców znajduje się tutaj urokliwe centrum z zamkiem na górze Muntanya de les Raboses, zwanej Złotą Górą. Mogłem chwilę pospacerować o jej podnóża po kolejnych wąskich uliczkach, gdy czekałem na przyjazd ekip i rozpoczęcie etapu. Wszystko dlatego, że przestało padać. Prognozy pogody, którymi straszyły wszystkie serwisy meteorologiczne od trzech dni nagle się zmieniły. Ostatnia burza przeszła kilka minut po 8:00 rano, przynosząc rześkie powietrze, którego we wcześniejszych dniach zdecydowanie brakowało.

Godziny poranne w niemal każdym hiszpańskim miasteczku wyglądają podobnie. Do godziny 10-11 na ulicach można spotkać tylko pojedyncze osoby. Nieco większy ruch jest w restauracjach serwujących śniadania z lokalną kuchnią. Gęściej robi się koło południa, ale tylko na chwilę, bo od 14:00 w większości miejsc rozpoczyna się sjesta. Tak naprawdę życie zaczyna się dopiero po 17:00, gdy słońce nie jest już tak intensywne, a temperatura robi się znośniejsza.

Tego dnia było nieco inaczej. W zasadzie z minuty na minutę w pobliżu wybrzeża i miejsca startu etapu gęstniał tłum, w większości turystów, którzy zapewne gdyby pogoda była przyjaźniejsza – wybraliby plażę. Ale tego dnia temperatura nie przekraczała 20 stopni, a chłodny wiatr ani trochę nie zachęcał do spędzania czasu nad wodą. Mijam nie tylko Hiszpanów, ale w zasadzie reprezentantów każdej narodowości Europy, w tym sporo Polaków. Co chwilę jestem zaczepiany przez kolejne osoby chcące wiedzieć skąd jadę i gdzie zmierzam. Na rozmowach się nie kończy, a tego dnia wielokrotnie wraz z Ryśkiem pozujemy do zdjęć.

Po 11:00 w końcu zaczynają się zjeżdżać ci najważniejsi aktorzy dnia. Pierwszą ekipą, która zameldowała się na parkingu był Burgos BH. Większość zgromadzonych oczekiwała jednak innego hiszpańskiego zespołu – Movistaru – z mistrzem świata, „staruszkiem” Alejandro Valverde w składzie. Ich autokar otoczyła rzesza fanów chcących zdobyć autograf, albo przynajmniej zrobić zdjęcie. Spory tłum ustawił się przy pojazdach Bora Hansgrohe i Ineos Team, mimo że w składach niemieckiej i angielskiej drużyny nie było na ten wyścig żadnego przyciągającego nazwiska.

Charakterystyczny pomarańczowy autokar polskiej drużyny CCC Team dotarł jako jeden z ostatnich, co też sprawiło, że uwaga kibiców skupiła się na kim innym. Witam się z dietetykiem, Adamem Plucińskim który jest jedynym członkiem zespołu na Vuelcie, którego poznałem w czasie Tour de France. Dłuższą chwilę rozmawiam z nim i polskimi masażystami, a także dyrektorem sportowym Gabrielem Missaglia. Adam Sikora, rzecznik prasowy drużyny, stara się w tym czasie „upolować” do zdjęć zawodników, którzy przygotowują się do startu. Zamieniam kilka zdań z Patrickiem Bevinem, który musiał opuścić Tour de France przed moim przyjazdem do Pau. Z Szymonem Sajnokiem rozmawiamy o hiszpańskiej pogodzie i orzeźwiającym chłodzie, którego w końcu tego przedpołudnia można było doświadczyć.

Ekipie CCC Team dziękuję za miłe przyjęcie i podążam w poszukiwaniu pozostałych Polaków startujących na Vuelcie. Autokary Lotto Soudal i Bora Hansgrohe stoją obok siebie, co zdecydowanie ułatwia sprawę. Dostrzegam wyjeżdżającego na podpisanie listy Tomka Marczyńskiego, który widząc logo „Ridley” na mojej koszulce i Białego Orła przystaje zaintrygowany, pytając o cel podróży. Gdy wymieniam nazwę Sierra Nevada na jego ustach pojawia się szeroki uśmiech, nie rozmawiamy długo, bo czasu do startu jest coraz mniej. Rafał Majka i Paweł Poljański wychodzą z autokaru kilka minut przed końcem czasu przewidzianego do podpisania listy startowej i udaje mi się z nimi jedynie strzelić szybką fotkę.

Powoli zmierzam w jakieś fajne miejsce z którego będę obserwować start etapu, gdy dostrzegam wsiadającego do samochodu serwisowego Sylwestra Szmyda. Od tego sezonu jest dyrektorem sportowym w Bora Hansgrohe, a także najważniejszą osobą dla Petera Sagana. Wymieniamy swoje wrażenia, rozmawiamy nie tylko o Vuelcie, ale również choćby o Mont Ventoux na którym Sylwester swego czasu wygrywał. Żegnając się, przekazuje mi ważną radę: – Uważaj na siebie, to jest Hiszpania. Piękna i nieprzewidywalna. O co mu chodzi zrozumiałem już następnego dnia…

Gdy kolarze wyruszyli na trasę etapu i ja pożegnałem Cullerę podążając dalej na południe. Po kilkudziesięciu kilometrach docieram do najważniejszej kolarskiej destynacji, Calpe. To tutaj właśnie rzesze zawodowców i amatorów spędzają pierwsze miesiące każdego roku, szlifując formę przed sezonem. I trzeba przyznać, że otaczające Calpe tereny są niesamowite. Krajobrazy z każdej strony wprawiają w zachwyt sprawiając, że aż chce się tam jeździć. Nie przejechałem żadnego „poważniejszego” podjazdu, ale wiem że trzeba będzie tam wrócić i to nadrobić.

Docierając do Benidormu z gór zaczyna schodzić piętrząca się już dłuższą chwilę burza. Wyglądające dość niegroźnie chmury, szybko zmieniają swoje oblicze zmuszając do depnięcia mocniej w pedały. Udaje mi się uniknąć większych opadów, ale coraz ciemniejszy horyzont podpowiada, że rozsądnie byłoby znaleźć już jakiś nocleg. Zatrzymuję się w Villajoyosa, w kameralnym apartamencie, którego właściciel – Rosjanin – posługuje się poprawną polszczyzną. Jak się chwilę później okazało, jego żona jest Polką, a większość pokoi wynajmują rodacy. Miło było być tak daleko od domu „wśród swoich”.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.