Popijając kolejny kieliszek różowego Hagymasi w Egerze zastanawialiśmy się co robić dalej. To może objedziemy Balaton? A ile to będzie? 200 kilometrów. Dasz radę? Nie wiem. Ale jest prom z Tihany w razie czego. Tam jest 135 kilometrów. No dobra, to jedziemy.

O ile dla mnie dystans 200 kilometrów specjalnie nie robił wrażenia, to dla mojej lepszej połówki, Natalii było to spore wyzwanie. W szczególności, że niecały miesiąc wcześniej pokonała swoją pierwszą w życiu setkę. Dotarcie ze wschodnich Węgier do Balatonu odbywa się niemal wyłącznie po autostradach i drogach szybkiego ruchu. I głównie dlatego ponad 260 kilometrów z Egeru do Siófok pokonaliśmy w mniej więcej 2,5 godziny.

Siófok to jedna z najbardziej popularnych miejscowości nad Balatonem, określana mianem imprezowego raju. Jeśli miałbym porównywać z polskimi miejscowościami nadmorskimi to najbliżej mu chyba do Mielna. I tak jak Mielno ma swoje Unieście, czyli bardziej kameralną i spokojniejszą część, tak i my swój nocleg znaleźliśmy w takim ustronnym miejscu, oddalonego o 2 km na wschód od centrum miasta.

Świetnie udał się nam także termin majowy, bowiem nad Balatonem jest jeszcze pusto i spokojnie. Ma to też swoje minusy, bo i sklepy spożywcze są otwarte dość krótko i po takiej wyprawie jak wokół Balatonu, po 20:00 musieliśmy cofać się do centrum by móc sobie kupić coś do spożycia.

Balatoni körút

Ścieżka rowerowa wokół Balatonu została poprowadzona już dawno temu, szczególnie po północnej stronie. Z biegiem czasu zyskała ona mocno na popularności. Nawet w taki spokojny majowy piątek, gdy my przemierzaliśmy tą trasę, było na niej tłoczno. Nie chcę wiedzieć jak wygląda ona w piękny, słoneczny, letni weekend.

Wyruszając z Siófok skierowaliśmy się na południowy zachód. Zgodnie z prognozami pogody mieliśmy dzięki temu zyskać na powrocie wiatr w plecy. I faktycznie wiatr wiał tak, jak oczekiwaliśmy, ale niewiele z tego, skoro skwar i zaduch męczyły niemiłosiernie. Początek był jednak bardzo przyjemny. Pierwsze 80 kilometrów pokonaliśmy w trzy godziny, ale co warte odnotowania – w ogóle nie wyjeżdżając z zabudowań.

Wprawdzie zmieniały się nazwy miejscowości, ale wciąż pozostawaliśmy w miejskim zgiełku, który na szczęście o poranku był niewielki. Tu trzeba też dodać, że przez ten odcinek ilość dróg typowo rowerowych jest niewielka. Jedziemy zwykłymi ulicami, które jednak nie są głównymi arteriami, a raczej bocznymi alejami. To też sprawia, że Balatonu widać tutaj niewiele.

Oczywiście, jeśli chcemy – to możemy z głównej trasy odbić, ale to wiąże się z nadrabianiem kilometrów. Powrót na Balatoni körút trudny nie będzie, bowiem ścieżka i dojazd do niej są oznakowane wzorowo. Zarówno poziomo jak i pionowo. O zgubieniu się nie ma mowy. Za wsią Balatonberény przez chwile uciekamy od ulic, zaznając nieco zieleni. Warto też dodać, że ta część jest względnie płaska, a jedyne podjazdy to wiadukty kolejowe, które trzeba pokonać.

Odtąd też będziemy się poruszać już głównie po drogach rowerowych. Im bliżej Keszthely, tym ruch rowerowy wokół Balatonu wyraźnie wzrasta. Trasę wokół Balatonu – w mniejszym lub większym stopniu wybierają wszyscy – zarówno szosowcy, użytkownicy graveli, turyści z sakwami na trekingach i rodziny z dziećmi na miejskich kozach.

Czasem dobrze, czasem mniej

Wspomniałem wcześniej, że droga rowerowa wzdłuż Balatonu została stworzona już jakiś czas temu. To widać na kolejnych kilometrach trasy. Ścieżka w dużej mierze jest wąska, co sprawia, że mijanie innych nie zawsze jest komfortowe. Ponadto w wielu miejscach spod asfaltu wystają konary drzew lub przez nie droga jest pofałdowana, co sprawia że i tempo jazdy spada. Chwilami nawet znacząco.

Pozytywem są fragmenty wyremontowane – szerokie i wyraźnie lepiej przygotowane na długi i przyjemny okres użytkowania. Jest ich wciąż niewiele. Choć, jak głoszą banery, które można dostrzec co chwilę w trakcie przejazdu – na poprawę stanu ścieżki w najbliższych latach zabezpieczono 450 milionów forintów.

Północna strona Balatonu to zdecydowanie bardziej pagórkowaty krajobraz. Wjeżdżamy i zjeżdżamy przez kolejne wzgórza, mijając po drodze winnice czy pola lawendy. Te drugie szczególnie wyraźnie widać w okolicach półwyspu Tihany, kolejnego popularnego punktu odwiedzanego przez turystów nad Balatonem.

Tihany – czyli lawenda z papryką

W trakcie naszego przejazdu odpuściliśmy sobie wjazd do zatłoczonego Tihany, odwiedzając je dzień później na pieszo. W wielu przewodnikach, wpisach i artykułach pojawia się informacja, że to najpiękniejsze miejsce nad Balatonem. I co tu dużo mówić – jest w tym sporo prawdy. Domy ze strzechy obłożone papryką, do tego wszechobecna lawenda i niezwykłe widoki z wzgórza na wodę – to wszystko można doświadczyć w Tihany.

Z pewnością warto się tam wybrać, ale trzeba mieć na uwadze, że naszym śladem podążać będą setki, jeśli nie tysiące innych osób. Dlatego odwiedzanie półwyspu trzeba dobrze zaplanować, by uniknąć tłumów. My, w deszczowe i wietrzne sobotnie przedpołudnie zastaliśmy tłok umiarkowany, jednak zapewne gdyby pogoda sprzyjała, byłoby znacznie gorzej.

Balatonaliga, czyli najlepszy widok na jezioro

Dzień powoli chylił się ku zachodowi, słońce wisiało coraz niżej nad widnokręgiem. Pokład sił, jaki zabraliśmy ze sobą rano, też się wyczerpywał. Co tu dużo mówić – wyczekiwaliśmy końca i możliwości odpoczynku. Długi dzień dostarczył mnóstwo wrażeń. To najważniejsze było wciąż przed nami. Po kilku leśnych podjazdach i zjazdach, droga skierowała się ponownie w kierunku Balatonu.

To prawdopodobnie najdłuższy fragment, gdy Balaton jest tak dobrze eksponowany na trasie rowerowej wokół niego. Ścieżka poprowadzona górą wysokiego klifu pozwala dostrzec całe jezioro w pełnej okazałości. Późnym popołudniem piękno krajobrazu jest jeszcze bardziej wyraźne za sprawą zachodzącego słońca. Ta chwila wynagrodziła cały dzień przyjemnej, choć trudnej tułaczki wokół Balatonu.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.