AITrainer to stosunkowo świeża i młoda platforma przeznaczona do kolarskiego treningu. Oparta jest o algorytmy sztucznej inteligencji, które mają lepiej niż trener przygotować korzystających z programu kolarzy do realizacji ich celów i marzeń. Kilka miesięcy temu sprawdziłem jak AITrainer funkcjonuje w praktyce.

Trening kolarski. Bardzo nie lubię tego określenia. Gdy ktoś mi mówi, że „trenuję” szybko staram się go sprowadzić na ziemię. Nie, nie trenuję. Ja jeżdżę! Ot, po prostu. Siadam na siodełko i jadę przed siebie. W trasy doskonale sobie znane, ale i tereny które eksploruję po raz pierwszy. W tempie jakim mam ochotę, albo fizyczne możliwości danego dnia. Nie mam planów startowych, a jeśli gdzieś startuję to dla własnej przyjemności. To nie rywalizacja mnie przyciąga, a miejsca i ludzie, którzy tworzą dany wyścig.

W świecie Watopii

Sytuacja i pewne podejście do treningu, czy może raczej spędzania czasu na rowerze w sposób „usystematyzowany” zmieniła się nieco minionej zimy. Pandemia i związane z nią obostrzenia, zamknięte siłownie, brak zajęć spinningowych które przez kilka lat uskuteczniałem, musiałem zamienić na trenażer. Bardzo długo broniłem się przed tym rozwiązaniem, wiedząc że w czterech ścianach własnego mieszkania motywacji do jazdy w miejscu wielkiej mieć nie będę. Na początku mojej przygody z tym małym ustrojstwem wymyśliłem sobie, że sprawdzę co oferują poszczególne aplikacje dostępne na rynku.

Przerobiłem ich całkiem sporo, po czym trafiłem do mitycznego świata Watopii. Świata, który ani na chwilę mnie nie zainteresował. Bezcelowe jazdy po tych samych trasach bardzo szybko mi się znudziły, a wyścigi kończyłem w połowie ich trwania. I wtedy odkryłem funkcję planów treningowych. Nieco zrezygnowany, że zima ucieka a noga zamiast mocniejsza, to jest słabsza, postanowiłem spróbować tej ostatniej deski ratunku. Budowa FTP – 8 tygodni. Nie powiem, że to był strzał w dziesiątkę, ale tak w ósemkę.

I zacząłem tak jeździć. Zmiany oporów inteligentnie sterowane przez trenażer zmuszały mnie do mocniejszych pociągnięć, kolejne interwały sprawiały że 'coś się działo’, a czas na chomikowaniu zaczął płynąć szybciej. Nie będę ściemniał, że przerobiłem cały plan od początku do końca. Gdy nadarzyła się okazja to uciekałem na zewnątrz. Choćby na chwilę, choćby na kilkadziesiąt minut. Mniej więcej pod koniec planu pojechałem do chłopaków z Bike Stage.

Akurat mieli na sklepie Wahoo Kickr Bike’a i zorganizowali challenge, by przejechać na Zwifcie jedną z tras jak najszybciej. Pomyślałem… a raz się żyje. Dawajcie mi tego Hooligana. I co? Okazało się, że wykręciłem bodaj 5. czas. Wśród całej rzeszy wrocławskich „koni”. I pewnie szybko bym zapomniał – i o tym wyniku i o planie treningowym, który mimowolnie zrealizowałem, skupiając się na tym co lubię najbardziej; po prostu – jeździe. Ale…

Kolarstwo ma być przyjemnością (chyba)

– Mateusz, powiedz mi czy Ty trenujesz z jakimś planem treningowym?

– A jak myślisz?

– Myślę, że uprawiasz samowolę długodystansową.

Gdy ludzie z Inpeak, jedynej w Polsce firmy produkującej pomiary mocy zaproponowali mi skorzystanie z ich nowego narzędzia treningowego AITrainer, miałem w głowie niemały misz masz. Plan treningowy? A po co mi to, a na co? I jeszcze pomiar mocy do tego. Przecież to się kłóci z moją definicją kolarstwa!

– Wpadnij do nas, pogadamy.

A co mi szkodzi? Przecież i tak często mijam ten blok na Pilczycach, gdzie jest siedziba Inpeak’a. W drzwiach powitał mnie Marcin Kawalec, którego praca dyplomowa na studiach stała się zalążkiem całego biznesu. Biznesu niemal na miarę historii z Doliny Krzemowej. Garaż i ciasny pokój w mieszkaniu Dawida Markiela (drugiego współwłaściciela) były pierwszą siedzibą Inpeak’a. To tam powstawały pierwsze pomiary, z których dzisiaj korzystają najlepsi zawodnicy świata z Mają Włoszczowską na czele.

A ponadto mnóstwo amatorów świadomych swoich celów. Naturalnym krokiem w przód, oprócz rozwoju głównego produktu, było zaproponowanie usystematyzowanego treningu z użyciem pomiaru mocy. I tu dochodzimy do narzędzia, które jest głównym bohaterem tego wpisu. AITrainer.

Z Dawidem usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że wbrew pozorom mamy ze sobą wiele wspólnego. Dzieliliśmy nasze wrażenia z tego czym jest „kolarstwo” według każdego z nas, co nas w nim cieszy i dlaczego właśnie to robimy. Rozmowy z takimi ludźmi jak Dawid, pełnym pasji do tego czym się w życiu zajmują jest dla mnie zawsze czymś niesamowitym. To ogromna dawka motywacji, by i swoje małe marzenia realizować. Bo przykład Marcina i Dawida pokazuje właśnie, że wystarczy się odważyć, nieco zaryzykować, by z satysfakcją spełniać siebie. A przecież nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa i wciąż się rozwijają.

Po kilku godzinach rozmowy (tak, zeszło nam do wieczora!) wspólnie z Dawidem doszliśmy do wniosku, że AITrainer może być dla mnie ciekawym narzędziem.

– Biru, przecież w tygodniu i tak jeździsz po tych samych trasach. Zamiast bezcelowego pokonywania kilometrów zrób coś dla siebie! Spróbujesz, ocenisz jak Ci się to widzi, jak sobie z tym radzisz. Zobaczysz czy Ci to pomoże w długich dystansach. A jestem pewny że pomoże, zobaczysz!

AITrainer – czym jest?

Po tak rozbudowanym wstępie, dobrze byłoby opowiedzieć Wam po krótce czym ten AITrainer jest? Z pozoru wygląda na „zwyczajną” platformę treningową. Ale jak to zwykle bywa i tym razem – pozory mylą. Nie dostajecie bowiem sztywnego planu treningowego. To inteligentne narzędzie, które dostosowuje kolejne Wasze „jednostki” do wykonania z pomocą algorytmu, który analizuje to co wykonaliście dotychczas, oraz ocenę Waszego samopoczucia. To nie Wy macie się dostosować do planu treningowego, to plan treningowy ma się dostosować do Was.

Algorytmy i schematy działania aplikacji nie zostały stworzone z niczego. To lata pracy i doświadczeń osób które tworzyły tą platformę. Rafał Hebisz to były trener kadry Polski MTB. Na wrocławskim AWF-ie kieruje projektem naukowym, który ma na celu zbadanie efektów treningu kolarskiego. Mikołaj Dziewa jest czterokrotnym wicemistrzem Polski MTB i uczniem Hebisza, który dzieli się swoją wiedzą praktyczną, bowiem wciąż jest czynnym zawodnikiem. Kolejne dwa nazwiska powinny być Wam doskonale znane.

Za ścieżkę „przełajową” odpowiada nie kto inny jak Bartek Mikler, zaś szosowcy mogą korzystać z rad Pauliny Brzeźnej-Bentkowskiej. To oni właśnie odpowiadać będą na pytania, które możecie zadawać w trakcie realizacji planu za pomocą specjalnego formularza. Bo AITrainer to nie tylko plan, który potrafi się zmieniać, ale i pełne wsparcie trenerskie.

Wybór ścieżki

Autorzy mówią że AITrainer to propozycja dla ludzi zapracowanych. Dla tych którzy mają stały etat, dom, dzieci i bardzo ograniczony czas na jazdę rowerem. A mają w swojej głowie ambitne cele, które w przyszłości bliższej lub dalszej chcą realizować. I nie jest to tylko wyścig szosowy, MTB, czy coraz popularniejsze imprezy gravelowe, ale również wymagającą wyprawę rowerową. Ścieżkę, którą wybrałem dla siebie wydawała się być dla mnie najbardziej oczywistym wyborem, który najpełniej oddawał to, co na co dzień robię na rowerze. Ta ścieżka to „gravel”.

Przyznam Wam szczerze, że nie do końca ta nazwa mi się podoba, bo od razu sugeruje Wam rodzaj roweru, czy terenu w jakim będziecie się poruszać. A myślę, że ta ścieżka jest skierowana do zdecydowanie szerszego grona odbiorców. Bo korzystając z niej wcale nie oznacza, że przygotujecie się tylko na Gravel Attack, bo i na szosowe Tour de Silesia będziecie w stanie zrobić dobrą dyspozycję.

W dużym uproszczeniu w tej ścieżce chodzi o to, by zbudować wytrzymałość pozwalającą na spędzanie długich godzin w siodełku. Może lepszą nazwą byłby „Długi dystans”? Tylko jak go zdefiniować? Dla jednych będzie to już 200 kilometrów, a inni powiedzą że 500 kilometrów to wciąż krótka przejażdżka wokół komina. A może Wy macie jakąś fajną propozycję na nazwę? 

Dawid Markiel podkreśla, że przy tej ścieżce nie chodzi o długie ultramaratony, a raczej o dystanse bliższe jedniodniowym wyścigom znanym z USA typu Dirty Kanza, a raczej Unbound Gravel bo taka nazwa tego bodaj najpopularniejszego żwirowego eventu obecnie obowiązuje. I jestem się w stanie z tą definicją zgodzić. Wprawdzie moje doświadczenie ultra nie jest wybitne, ale niejednokrotnie doświadczyłem uczucia, gdy już nie nogi jadą, a głowa. Gdy pojawiają się silne zmęczenie, halucynacje, gdy jedziecie a po chwili otwieracie oczy leżąc w rowie. Do tego żaden plan treningowy Was na to nie przygotuje. Musicie to przeżyć sami i sami zdecydować jak daleko możecie przesunąć swoje granice. Tego nie da się zrobić z marszu.

Z drugiej strony pokonanie 500, 1000 czy nawet 3000 kilometrów jest w zasięgu każdego z nas. Można to zrobić ot tak, bez żadnego przygotowania. Oczywiście, że tak! Co jakiś czas można przeczytać o kimś kto kupił sobie rower w markecie, spakował plecak i ruszył w podróż przez całą Europę. Można? Jasne, że można! Pytanie tylko ile zajmuje to czasu i ile ktoś taki musi wycierpieć w trakcie takiego wyzwania. Plany treningowe, czy trening w ogóle, powtarzalne ćwiczenia mają Wam pomóc w tym, aby tego cierpienia było jak najmniej. Nie wiem jak każdy z Was podchodzi do kręcenia kilometrów na rowerze, ale dla mnie ma to być przede wszystkim przyjemność. Jazda ma mnie cieszyć, dawać satysfakcję i poczucie wolności.

Zaczynam trenować

Skłamałbym, gdybym powiedział, że od razu z ogromnym zapałem zabrałem się za realizację planu. A gdzie tam! Najpierw wymyśliłem sobie, że sprawdzę czy te „tajemnicze algorytmy” naprawdę działają. Co się stanie, gdy przegnę i zrobię zdecydowanie więcej TSS-ów niż zakładał plan. Tak, postanowiłem się AITrainerem pobawić. Tak naprawdę przez pierwsze 10 dni nie zrealizowałem żadnego treningu tak, jak było to rozpisane w kalenarzu. Ba, zamiast 400 TSS zrobiłem w ciągu tygodnia blisko 1000. A dlaczego nie?

I wiecie co się wydarzyło później? Cóż… Algorytm AITrainer stwierdził, że dałem sobie wp…ol tak mocny, że przez kolejne dwa tygodnie miałem obcięte TSS-y do 200 tygodniowo. Inteligencja działa – mogłem stwierdzić z pełnym przekonaniem. Do kolejnych treningów zacząłem się przykładać bardziej, realizując założenia treningowe zgodnie z harmonogramem. Przynajmniej tak mi się wydawało, że je realizuję, aż dostałem maila od Zespołu trenerskiego:

Zauważyliśmy, że nie do końca realizuje Pan zadany plan treningowy na naszej platformie. Czy możemy jakoś pomóc w edycji ścieżki szkoleniowej, aby była dla Pana bardziej optymalna?

Zespół AITrainer

O, cholera. To jednak ktoś nad tym czuwa. Ktoś mnie śledzi. Ale to taki rodzaj inwigilacji, który motywuje. Mnie zmotywował by się bardziej przyłożyć do realizacji planu. Zacząłem się bawić w to na poważnie. Ustawiłem prawidłowe FTP i skrupulatnie przerysowywałem do TrainingPeaks treningi. Bo mimo, że AITrainer pozwala ściągać pliki treningowe, to Hammeread Karoo nie chce ich czytać. To był pierwszy duży zawód wobec tego urządzenia jaki doświadczyłem.

Dodam, że bez problemu zsynchronizujecie kalenadarz AITrainer’a z Garmin Connect. W niedalekiej przyszłości ma to być dostępne również w Wahoo. To i może Panowie programiści w Hammerhead zrozumieją, że to nie jest tylko moje widzimisię, bo mniej więcej w takim tonie odpowiedział mi support HH, gdy poinformowałem o tym braku w funkcjonalności Karoo.

Ale wróćmy do treningów. Realizując kolejne jednostki miałem poczucie, że to dla mnie za mało. Ciężko mi było zredukować 20 godzin tygodniowo spędzanych na siodełku do 10-12. Znowu zacząłem kombinować. Swoje długie weekendowe wysiedzenia po prostu zacząłem usuwać z kalendarza. Tylko, że algorytmy nie widząc tych jazd, automatycznie zwiększały mi nieco obciążenia w kolejnych treningach. I tak, po trzech tygodniach mojego kombinowania doszedłem do momentu, gdy poczułem stan dużego zmęczenia jazdą. Stan, jakiego już dawno nie doświadczyłem.

Moja ocena

Po przeczytaniu powyższego zapewne zadajesz sobie pytanie: to co mi dało trenowanie z AITrainer? W tym momencie wzorowy influencer dodałby zdjęcie z jakiegoś wyścigu, najlepiej na podium i napisał: „ten AITrainer działa tak pięknie, że w mig zacząłem jeździć szybko”. No nie, ja takiego zdjęcia nie dodam. Po pierwsze wcale nie chcę jeździć szybko, po drugie musiałbym gdzieś wystartować.

Nie taka była intencja współpracy z Inpeak’ami. Jako nieopierzony amator miałem sprawdzić, jak ja to widzę swoim okiem. A raczej nogami. Nie mam porównania z innymi planami i nie jestem wyjadaczem wyścigowym, dlatego nie podejmę się oceny działania aplikacji pod tym kątem. Od samego początku przygody z tym narzędziem wiedziałem, że moim celem nie jest wcale wzrost formy, a raczej sprawdzenie możliwości: platformy i swoich.

Jazdy z planem treningowym z jednej strony były czymś ciekawym, nowym i interesującym, bo np. gdy wiało jak cholera to nie narzekałem na wiatr, tylko myślałem sobie – oho, teraz może się uda zrobić te 6 minut na 115% FTP. Choć nie było to takie łatwe, jak by się mogło wydawać. Niejednokrotnie brakowało mi przełożeń i podjazdów by zrealizować założenia danego dnia. Z drugiej strony nie zawsze miałem ochotę na realizację planu danego dnia, bo np. z Monko jechał cofee ride. Choć myślę, że tego typu odchylenia nie są niczym złym, bo jazda w grupie zawsze daje więcej, niż indywidualne kręcenie.

Realizacja każdego planu treningowego ma sens, o ile oczywiście wiemy po co to robimy i mamy jasno określone swoje cele i zamierzenia. I nie mówię tutaj tylko o wyścigach, czy zawodach, a nawet o zwyczajnej poprawie wydolności swojego organizmu, de facto – niewielkim nakładem pracy. Z mojej pespektywy zdecydowanie lepszym okresem, w którym pełniej mógłbym wykorzystać możliwości planu byłaby zima. Wówczas, byłoby to idealne rozwiązanie na chomikowanie, choć zapewne długich, 3-godzinnych wysiedzeń i tak bym nie zrealizował.

Poza tym zimą dostajemy również zestaw ćwiczeń na siłownię, wraz z szczegółowym instruktażem filmowym. To duży plus względem wielu innych propozycji.

Tak jak wspomniałem powyżej, ścieżka jaką wybrałem dla siebie to „gravel”. Jej głównym zadaniem jest budowa wytrzymałości i moim zdaniem robi to całkiem skutecznie. Poszczególne jednostki treningowe są skrojone na to, by jeździć długo i w miarę ze stabilną mocą/tętnem. Wspomniane 115-120% FTP to były w zasadzie najintensywniejsze elementy treningu, choć chyba raz czy dwa zdarzyły się przypalenia 40 sekundowe na 150-160% FTP.

I choć nie realizowałem tego aż tak dokładnie i precyzyjnie, to wiem z doświadczenia że takie ćwiczenia potrafią być skuteczne. Z tą różnicą że wcześniej robiłem to na wyczucie. Nie 20 minut na 90% FTP, tylko od miejscowości do miejscowości „tak, aby nogi zapiekły”, albo po PR czy (rzadziej) KOM-a na segmencie. I chociaż nie nazywam swoich jazd treningami, to co nieco z takiego treningu zawsze one w sobie miały.

Powtórzę raz jeszcze, że przy długich dystansach przygotowanie treningowe to jedno, a drugie i zdecydowanie ważniejsze to głowa. Wiele razy słyszę od ludzi, którzy są kolarskimi wyjadaczami, że chcieliby spróbować długich dystansów, tylko nie wiedzą jak się zachowa ich głowa i przyzwyczajenie do krótkotrwałej jazdy „w trupa”. I zawsze odpowiadam tak samo – nie podpalaj się, tylko jedź konsekwentnie swoje. Jeśli potrzebujesz twardych liczb, to 2-2,5W powinno być OK. „Powinno”, co oznacza że musisz sam na sobie sprawdzić, czy będzie. U mnie właśnie takie średnie NP pomiędzy 200-240W (przy 81 kg wagi) pozwalają na swobodne kręcenie przez dłuższy czas. Choć „podobno FTP mam wysokie”, 365W. Ale ja tam nie wiem, się nie znam.

Nie odpowiem Wam na pytanie, czy jest to dobre narzędzie dla Was. Sami się o tym przekonajcie. AITrainer pozwala na dwa tygodnie bezpłatnych testów. To 8 treningów, które pozwolą Ci ocenić, czy odnajdziesz się w takiej formie treningu. Czy AITrainer jest drogi? A to już zależy jak efektywnie będziesz z niego korzystać. Bo jeśli zaangażujesz się, to pewnie dostrzeżesz, że wcale nie. A poza tym to wciąż rozwijająca się platforma, która uczy się wraz z każdym nowym użytkownikiem. Każdym. I bardziej i mniej doświadczonym. I ja też pozostawiłem autorom swój „amatorski” feedback, po to by – cytując klasyka – użytkownikom AITrainer „żyło się lepiej, wszystkim!”

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.