Kolarstwo długodystansowe, czy wyścigi na bardzo długich dystansach z roku na rok stają się coraz bardziej popularne, również w naszym kraju. Wystarczy spojrzeć w kalendarz, który zapełnia najbliższy rok w wiele ciekawych, kultowych ale i zupełnie debiutujących imprez. Nieustannie zastanawiam się na czym polega fenomen kolarstwa w wymiarze długodystansowym, dlaczego tak wielu ludzi wkracza do tego świata, którego dostępność – wydawałoby się – jest ograniczona do naprawdę silnych organizmów i charakterów.

Jeździć dużo, to znaczy ile?

Pamiętam, gdy kilka lat temu po raz pierwszy usłyszałem o Maratonie Rowerowym Dookoła Polski. Ponad 3100 kilometrów, które trzeba pokonać w 10 dni. To było wówczas dla mnie tak niewyobrażalne, że wręcz niemożliwe do zrealizowania. Podziwiałem Kosmę Szafraniaka, który był najszybszy podczas ostatniej edycji, objeżdżając nasz kraj w niewiele ponad 7 dni. To wzbudziło mój szacunek, ale i wewnętrznie zmotywowało do pracy nad sobą. A co, gdyby za cztery lata spróbować to zrobić? Podświadomie odpowiadałem sobie kolejnym pytaniem: A dlaczego nie? Wiedziałem jednak, że wymagać to będzie ode mnie sporej pracy nad sobą.

I mimo że nie myślałem o MRDP jako swoim długoterminowym celu, to mimowolnie zacząłem przekraczać kolejne swoje bariery, które przesunęły mnie zdecydowanie bliżej Przylądka Rozewie w sierpniu tego roku. Bikepackingowe wyprawy w Alpy i przez całą Europę, kilka imprez długodystansowych i jeszcze więcej indywidualnych wypadów, nieco dalej niż tylko „za miasto” pozwoliły mi zdecydowanie lepiej poznać swój organizm, ale i – a może przede wszystkim – swój umysł. Dzisiaj jestem bardziej pewny siebie, wiem że zamiast łatwo odpuszczać, warto poczekać. Cierpliwość, upór i konsekwencja to cechy, które w dzisiejszym, zabieganym świecie gdy wszystko chcemy mieć już, tu i teraz stają się marginalizowane. A w długich dystansach pozwalają na osiągnięcie celu, jakim jest pokonanie zakładanego dystansu.

Trenować, czy jeździć?

„Idę na trening”, „Ale dzisiaj zrobiłem dobry trening”, „Muszę jechać na trening”. Ile razy używałeś takich, lub podobnych stwierdzeń? Zapewne wielokrotnie. Stronię od określania jazdy na rowerze „treningiem”. Moim zdaniem trening wiąże się z pewną skrupulatnością i stanowczością. Takim reżimem, który sobie narzucamy mimowolnie i z którego sami siebie rozliczamy. Nigdy nie korzystałem z planów treningowych, czy jakiejkolwiek formy usystematyzowanego treningu.

Moja jazda to przede wszystkim przyjemność. Sama możliwość spędzenia czasu na rowerze i przemierzania – choćby tych samych, powtarzalnych tras – sprawia mi niesamowitą frajdę. Jeśli chcę jechać dłuższą trasę mocniej – to po prostu to robię. Jeśli chcę tylko kręcić z nóżki na nóżkę – to kręcę. Dając sobie dużo swobody mogę więcej.

No, dobrze. Ale czy to oznacza że ja się w żaden sposób nie przygotowuję, np. do zbliżającego się Race Through Poland? No nie. Ja po prostu nie nazywam tego treningiem. Mniej więcej wiem jak chcę taki wyścig przejechać i czego będę oczekiwał od swojego organizmu. To nie oznacza również, że neguję i krytykuję osoby korzystające z takich usystematyzowanych planów treningowych. Skoro czują potrzebę korzystania z nich, potrafią je z konsekwencją realizować i czują się dzięki nim lepsi. Sam też próbuję co nieco przemycać z takich planów, próbować i testować swój organizm.

długi dystans
Photo by Pavel Danilyuk on Pexels.com

Warto korzystać z doświadczeń innych, w szczególności że często wiedza ta jest przekazywana bezinteresownie. Trzeba by być głupim, by przynajmniej nie chcieć tej wiedzy posłuchać, czy przeczytać. Jedno ze znanych przysłów mówi, że człowiek uczy się na błędach. Tylko warto się uczyć na błędach innych, nie swoich.

Internet to wspaniałe medium, centrum naszego współczesnego życia. Miejsce w którym możemy znaleźć wszystko. Również mnóstwo relacji osób, które przejechały i doświadczyły w życiu na rowerze zdecydowanie więcej niż my sami. Ich opisy, sposoby radzenia sobie w konkretnych sytuacjach pozwalają nas przygotować na to, co może się dziać po drodze. Czytając je przed wyruszeniem gdziekolwiek, możecie wyobrazić sobie co Was może spotkać. Choć tak naprawdę dopiero gdy staniecie oko w oko z danym problemem, przetestujecie swoje pokłady cierpliwości, równowagi czyli mówiąc ogólniej Waszą psychikę.

Głowa, głowa i jeszcze raz głowa

Ale czy świetny trening fizyczny może okazać się wystarczający, by np. ukończyć taki Maraton Północ-Południe? Odpowiem krótko: NIE. Nawiążę raz jeszcze do Race Through Poland, a konkretniej pamiętnej edycji z 2019 roku. Osobiście czułem się wtedy bardzo dobrze pod kątem fizycznym. Wiedziałem, że na taki dystans, przewyższenia, jazdę w nocy, przy dużym zmęczeniu – jestem przygotowany. Nie spodziewałem się – podobnie, jak większość z uczestników – tak fatalnej pogody. Nie zapomnę nigdy tygodnia przed startem, gdy nerwowo poszukiwałem wodoodpornych akcesoriów i z ogromnym niepokojem śledziłem kolejne prognozy pogody.

W momencie startu wiedziałem, że to nie ma prawa się udać. Ruszając z Wrocławia chciałem dotrzeć tylko do mojego Pradziada, ale i tego nie byłem w stanie osiągnąć, poddając się w Szklarskiej Porębie po wpadnięciu w ścianę deszczu. Zawiodło przygotowanie logistyczne. Przede wszystkim zawiodła jednak głowa. Mentalnie już na starcie skazałem się sam na porażkę. Nie miałem woli walki, poddałem się tak naprawdę zanim wyruszyłem. Dzisiaj wiem, że nie nogi, nie dobry rekonesans trasy, nie najdroższe i najlepsze akcesoria są najważniejsze. Najważniejsza jest silna głowa i umiejętność prowadzenia ze sobą wewnętrznych rozmów. Takich rozmów, które potrafią pchać Ciebie do przodu.

Spędzając kolejny dzień długie godziny w siodełku, utrzymywanie pozytywnego nastawienia staje się coraz trudniejsze. Są chwile, gdy nic nie układa się po Waszej myśli. Gdy wszystko jest przeciwko Wam. Gdy chce się Wam usiąść w rowie i płakać. Ale jedziecie. Powoli, lecz do przodu. Brakuje Wam energii, bóle jakich doświadczacie stają się coraz mocniejsze, a motywacja z każdą minutą spada coraz bardziej. Ale widzicie cel, który z każdym kolejnym pociągnięciem korbą jest bliżej. Pozostawanie pozytywnym przyjdzie jednym łatwiej, innym nieco trudniej, ale z całą pewnością każdy ma wahania nastroju w trakcie długich wyjazdów.

Jednego dnia cieszysz się z rześkiego powietrza i wiatru w plecy, by następnego doświadczyć ulewy z gradobiciem na jednym z najbardziej kultowych kolarskich podjazdów świata. Wyciągasz z toreb wszystkie ciuchy, a i tak jest Ci wciąż zimno. Kolejnego dnia zaś towarzyszy Ci nieznośny upał i paskudny gorący wiatr prosto w twarz. Sklepów brak, a zapasy pożywienia i w szczególności płynów kurczą się zupełnie nieproporcjonalnie do pokonywanego dystansu. Takie momenty właśnie przesuwają nasze wewnętrzne granice tego co jesteśmy w stanie zrobić. I ma to odniesienie nie tylko do jazdy na rowerze długich dystansów, ale i praktycznie każdej innej dziedziny życia.

Co to znaczy wygrywać?

Wyścig jednoznacznie kojarzy się z rywalizacją, konkurowaniem z innymi. Czeka się na tego pierwszego, spogląda na walkę z przodu, gratuluje najszybszym. No i nie ma w tym nic dziwnego. Sam osobiście też spoglądam na wiele długodystansowych imprez właśnie w taki sposób. Ale czy to oznacza, że tylko ten najszybszy może nazywać się zwycięzcą? Czy czas przejazdu może być jedynym kryterium i wyznacznikiem dla tego określenia? Spójrzcie na listę startową najbliższej edycji polskiego Race Through Poland. Dlaczego przy nazwiskach jest hasło „Finisher”, a nie „Winner”, „2nd”, „3rd” i tak dalej?

Dla mnie osobiście każdy, kto podejmuje walkę ze swoimi słabościami, ma odwagę wziąć udział w takim wydarzeniu jest zwycięzcą. I nieważne czy dojedzie pierwszy, pięćdziesiąty czy sto trzydziesty szósty. A może nie dojedzie, bo po drodze wyeliminują go rzeczy niekoniecznie zależne od niego? Pewnie niejednokrotnie zastanawialiście się po co ludzie chcą brać udział w takich imprezach. Czy walczą o zwycięstwo z kimś, a może chcą wygrać z samym sobą? Odnaleźć siebie, coś sobie udowodnić, przełamać strach i wyimaginowane przez lata „normalnego” życia blokady? To są właśnie zwycięzcy, bo wygrali nie z innymi, a z sobą.

Niedawno przeczytałem wywiad z psychologiem sportu, który pracuje z Olimpijczykami. Sportowcy ukierunkowani są by dążyć do konkretnego wyniku, z tego rozliczają ich związki, sponsorzy i mnóstwo innych osób. Ale czy tylko Ci którzy stają na podium i odbierają złote medale są zwycięzcami? Igrzyska Olimpijskie odbywają się raz na cztery lata. Wygrać chce wielu, ale może tylko jeden. Jeśli doskonale wiesz, że zrobiłeś wszystko najlepiej jak potrafisz, a ktoś okazał się lepszy, to czy to jest Twoja porażka? Zrozumienie tego, że miarą sukcesu nie jest sam wynik, a świadomość i przekonanie że zrobiliśmy wszystko najlepiej jak mogliśmy jest kluczem do osiągnięcia satysfakcji. I to nie tylko wśród zawodowców, ale również – a może przede wszystkim – wśród amatorów.

Czego chcesz?

Wierzę głęboko, że przed nami naprawdę ciekawy rok. Wielu z Was pozna czym jest długi dystans, duża część się wciągnie i będzie chciała więcej. Zadajcie sobie wówczas pytanie czego Wy osobiście oczekujecie od takich wyścigów i od samych siebie? Co chcecie osiągnąć i co będzie Wam sprawiać przyjemność i satysfakcję? To wiedząc kolejne imprezy czy indywidualne wyprawy będziecie pokonywać z większym uśmiechem na twarzy.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.