Istnieją miejsca, które są dla kolarzy szczególne, których pokonanie wymaga umiejętności, mocy i silnej woli większych niż podczas każdej innej jazdy. Na świecie, czy bliżej – w Europie do rangi legend urosły takie podjazdy jak Monte Zonkolan w Alpach, czy Puenta Veleno górujące nad jeziorem Garda. W Polsce jest to Przełęcz Karkonoska, które przy dwóch wcześniej wymienionych wygląda – przynajmniej na papierze – na rozgrzewkę.
O tym, że tak nie jest świadczy choćby ilość osób, które podejmują się wyzwania wjechania pod schronisko Odrodzenie. Wczoraj, gdy odwiedziłem Karkonosze, spotkałem setki kolarzy, jednak – przynajmniej według Stravy – tylko ja odważyłem się zaatakować najcięższy podjazd w naszym kraju. Spotkałem na nim tylko dwóch rowerzystów – kilkunastoletnich chłopaków, którzy podprowadzali swoje tanie „marketowe” maszyny do góry. Czy faktycznie jest on tak niedostępny dla przeciętnego użytkownika dwóch kółek? Przyjrzyjmy się mu bliżej.
Dodam tylko, że Karkonoską pokonałem mając pod Biedronką w Podgórzynie już ponad 140 kilometrów w nogach. „Świeży” więc nie byłem. Wspomniany sklep popularnej w naszym kraju sieci to punkt początkowy podjazdu. Pierwsze kilometry prowadzące przez wspomnianą chwilę wcześniej wieś Podgórzyn nie wymagają praktycznie żadnych dodatkowych umiejętności. Charakterystycznym punktem oznajmiającym, że będzie ciężej jest tramwaj, po którego minięciu nachylenie terenu nie spadnie poniżej 8-10%. A to jest już sporo.
Kolejne kilometry wiją się przez malowniczą Przesiekę, skąd nie tylko mamy możliwość oglądać panoramę okolicy, ale i wiele innych urokliwych miejsc. Na 99% nie będziecie o nich nawet w stanie myśleć pokonując kolejne metry do góry. Punktem oznaczającym wejście na kolejny level trudności jest schronisko Chybotek, będące niegdyś metą Górskich Mistrzostw Polski, które w tym miejscu po raz ostatni wygrał Tomasz Marczyński zaliczając dublet po wcześniejszym zwycięstwie w Sobótce podczas zwyczajnych mistrzostw naszego kraju.
Wjeżdżając do lasu smakujemy po raz pierwszy 14%, które niebawem będą jeszcze wzrastać. Coraz liczniejsze napisy na asfalcie, będące wspomnieniem owego czempionatu oznajmiają, że dojeżdżamy do pierwszego trudnego momentu. Gradient przekracza 15% i przez kilkaset metrów rośnie do 20% pod skrzyżowaniem z Drogą Sudecką. Tam robimy mały zygzak i wjeżdżamy na główną część podjazdu. Od razu otrzymujemy znów 18% nachylenia, które za zakrętem łagodnieje do 16%. Właśnie tam mijam wspomnianych na początku młodzieńców od których słyszę tylko „Powodzenia”.
Kilkaset metrów później stromizna stabilizuje się, a przez chwilę spada nawet poniżej 10%. Bez problemu możemy sięgnąć po bidon, żel, czy batonik, zrobić filmik i przygotować się na najgorsze. Najgorsze w podwójnym sensie. Bo oprócz nachylenia dość dużym problemem są ubytki asfaltu i garby, które z każdym rokiem narastają, sprawiając, że ów podjazd jest jeszcze cięższy i bardziej wymagający do podjechania.
Punktem, który oznajmia najgorszą część wspinaczki są znaki zakazu wjazdu, oraz ostatnie napisy na asfalcie mówiące nam, że dotarliśmy do granic Karkonoskiego Parku Narodowego. Przyznam Wam, że chciałem z perspektywy pleców przedstawić jak wygląda ta część podjazdu. Ustawiłem kamerkę w tryb „time lapse”, nakręciłem na statyw, który wsadziłem do kieszonki i ruszyłem. Niestety, w trakcie podjeżdżania sprzęt się przesunął, a jedyne co udało mi się udokumentować, to odpoczywający turyści, którym ta droga również daje popalić.
Dojeżdżając do szlabanu możemy czuć się zwycięzcami – udało nam się podjechać, ale ambicja każe dotrzeć kilkaset metrów dalej, do schroniska Odrodzenie. 16% nachylenia wydaje się tutaj łagodną hopką w porównaniu z wcześniejszymi metrami, które pokonaliśmy. Możemy w końcu odpocząć, posilić się i podziwiać wspaniałe krajobrazy z każdej ze stron.
Do zjeżdżania możemy wybrać tą samą trasę, czego nie polecam, albo 20-kilometrowy zjazd do Vrchlabi, który jednak – przynajmniej na samym jego początku – nie jest idealnym czeskim asfaltem i musimy uważać na multum wystających garbów. Blisko pół godziny jazdy w dół może też być zabójcze dla naszych mięśni, dlatego sugeruję również nie odpuszczanie kręcenia, aby na dole nie okazało się, że dalej będziecie w stanie jechać już tylko pociągiem.
We Vrchlabi macie możliwość jazdy w lewo i okrążając Karkonosze czeską stroną dotrzeć do Przełęczy Okraj. Ja jadę w prawo, na przejście graniczne w Jakuszycach. Wybieram główną drogę krajową nr 14, choć ambitni mogą wjechać ponownie w górki i doświadczyć kolejnych kilometrów podjazdów.
Przed wjazdem do Polski odwiedzam znany ze zwycięstw Adama Małysza Harrahov, będący drugim Karpaczem pełnym Polaków cieszących się ostatnimi chwilami długiego weekendu. Mamucia skocznia na której nasz mistrz ogrywał Svena Hannavalda i innych z każdym rokiem coraz mniej przypomina obiekt sportowy, choć są ambitne plany jej remontu i powrotu Pucharu Świata w Karkonosze.
Szybka wizyta w „Potravinach” kończy się zakupem czekolady Studentskiej, dwóch batoników i piwa – bezalkoholowego rzecz jasna. Ten zestaw miał dać siły na ostatnie 40 kilometrów pod wiatr, które pozostały mi do Jeleniej Góry, gdzie wsiadłem w pociąg i wróciłem do Wrocławia.
Podsumowując. Czy jest to trudny podjazd? Tak. Czy jest najtrudniejszy w Polsce? Korzystając z matematycznego wzoru określającego trudność tak faktycznie jest. Żaden inny nie osiąga wartości 850 punktów, choć umówmy się, że do najcięższych na świecie polskiej Karkonoskiej zdecydowanie daleko. Z drugiej strony jest wiele fragmentów o mocniejszej stromiźnie, których podjechanie jest nie lada wyczynem. Tak jak choćby na nieodległym Stogu Izerskim, choć charakterystyka tego podjazdu jest nieco inna.
Czy warto zmierzyć się z Przełęczą Karkonoską? Tak! Pamiętam swój pierwszy raz w tym miejscu. Szosę miałem od miesiąca i marzyłem o zaliczeniu tego podjazdu. Z siodełka zsiadłem jeszcze przed Drogą Sudecką, a gdy zobaczyłem kolejny, jeszcze cięższy fragment wyżej odpuściłem. I Wam sugeruję tak samo. Jeśli nie dajecie rady na pierwszym fragmencie, odpuście. Dalej oprócz nachylenia problemem staje się nierówny asfalt, który sprawia dodatkowe problemy.
Zapytacie co jest kluczem by przetrwać w siodełku tych kilka kilometrów? Przede wszystkim koncentracja na każdym elemencie Waszego ciała i Waszego roweru. Nie możecie odpuścić ani na chwilę, bo polegniecie na polu bitwy. Po prostu. Zejście z roweru oznaczać będzie najpewniej spacer do szczytu, bo ruszyć w takim miejscu jest jeszcze trudniej niż jechać.