Lombardia określana jest włoską krainą jezior. Garda, Como, Maggiore, Lugano, Varese to najpopularniejsze z nich. Moje serce już kilka lat temu skradły dwa z nich: Como i Lugano, do których z niepodrabialną radością wracam.

Nie inaczej było w tym roku. Wyznaczona pętla wzdłuż jezior Lugano i Como miała nieco ponad 100 kilometrów. Od razu zaznaczam, że jest to propozycja dla odważnych, bo choć nie brakuje tam dróg rowerowych i spokojnych uliczek szwajcarskich wsi, to jednak w wielu miejscach trzeba mieć oczy dookoła głowy.

Czynnikiem wynagradzającym są otaczające krajobrazy, włoska architektura i specyficzny klimat. Jeśli nie jest Tobie straszne wyprzedzanie przez Włochów w odległości 7 centymetrów pomiędzy lusterkiem samochodu, a Twoją kierownicą, to czytaj dalej.

Startowaliśmy w miejscowości Menaggio, która jest jedną z wielu wzdłuż Como, ale znajdującą się przy drodze do szwajcarskiego Lugano. I co najważniejsze – od Menaggio do miejscowości Porlezza popowadzona jest droga rowerowa. Do granicy wciąż jest spokojnie, ponieważ auta wjeżdżają do tunelu, my zaś wybrzeżem zwiedzamy kolejne miejscowości po włoskiej stronie jeziora Lugano.

Droga Via Cantonalle prowadząca od granicy do Lugano jest niestety wąska i niezbyt bezpieczna. Ruch jest spory, ale wzdłuż jest również wąski chodnik, który pozwala choć trochę odetchnąć od panującego tłoku.

Samo Lugano opisywane było na tym blogu już dwukrotnie. I od tamtych wpisów nie zmieniło się specjalnie wiele. Łagodny klimat rządzący okolicą pozwala spocząć pod palmami, których wzdłuż wybrzeża nie brakuje.

Wyjeżdżając z Lugano w kierunku Como alternatyw za bardzo nie ma. W Paradiso można wprawdzie odbić w górę i objechać okoliczne wzniesienie, ale my wybieramy wariant rozsądny – wzdłuż jeziora drogą krajową nr 2. Dalej prowadzi nas droga rowerowa, która – jak to w Szwajcarii – często staje się po prostu wydzielonym pasem na jezdni.

W okolicach Mendrisio zjeżdżamy w prawo. Wiejskie uliczki są zdecydowanie bardziej przyjaźniejsze, niż spory ruch głównej drogi pomiędzy Lugano a Como. Jedną z mijanych miejscowości jest Stabio, a wśród domków jednorodzinnych zupełnie nie wyróżniają się trzy białe budynki. Siedziba Assos Switzerland jest skromna, choć sama marka zasięgi i renomę ma globalną.

Wchodzimy na chwilę do firmowego outletu, w którym jednak nie dostrzegamy niczego interesującego. No i może to nieco zdziwić osoby, które znają inne Brand Store’y tej marki – nawet w Polsce – sklep pod siedzibą firmy wygląda raczej jak lumpeks schowany gdzieś na bocznej ulicy centrum miasta, niż wizytówka kolarskiego potentata odzieży kolarskiej. No dobra, koniec dygresji, wracamy na trasę.

Stabio to ostatnia szwajcarska osada na zachód od Menaggio. Z trzech stron otoczona jest włoską granicą. Dróg prowadzących do Italii jest sporo, ale ta, którą wybrał nam komoot zaskoczyła! Dobrych kilka minut spędziliśmy na odgadnięciu jak dostać się do Włoch. Okazało się, że sprytna aplikacja znalazła leśną dróżkę ukrytą pomiędzy leśnym singlem MTB, a zamkniętym parkiem. Odnalezienie magicznego przejścia było wyzwaniem niemal tak trudnym jak pierwsza wizyta Harrego Pottera na peronie 9 3/4.

Kierując się w stronę miejscowości Como wjeżdżamy na znaną z Il Lombardia drogę Via Ventisette Maggio. Wąska i kręta ścieżka okazuje się być skrótem dla wielu mieszkańców okolicy, którzy wjeżdżają nią z nad jeziora. Fakt że jest wąska rodzi dziwne i śmieszne sytuacje, gdy dwa auta – najczęściej dostawcze klinują się na niej. Zresztą takie problemy to codzienność Włochów.

Włochy klasycznie.

Samo Como jest najbardziej zatłoczoną miejscowością na trasie. Zarówno mieszkańcy jak i turyści przeszkadzają w komfortowym poruszaniu się po mieście rowerem. W ścisłym centrum jest zresztą zakaz jazdy na jednośladach, więc tam musieliśmy się chwilę przespacerować. Deptak wzdłuż jeziora jest dla rowerów wprawdzie dostępny, ale z jazdą nie ma to wiele wspólnego. Jest on jednak 10 razy lepszym wyjściem, niż zatłoczone i niebezpieczne ulice.

Powrót do Menaggio jest z jednej strony wspaniały, bo jezioro i krajobrazy są na wyciągnięcie ręki, a z drugiej bardzo trudnym, bo poza nielicznymi fragmentami ruch na trasie jest spory, lub jeszcze większy. Być może wpływ na naszą ocenę miała godzina powrotu, która pokrywała się z powrotami z pracy, jednak w dużej mierze podobnie wyglądało to podczas moich wcześniejszych przejazdów tą trasą. Bądź co bądź odwiedzić Como i Lugano warto, nawet wobec takich drogowych dyskomfortów.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.