Od dziś nowa odsłona wyszukiwarki połączeń kolejowych wita osoby planujące podróże – krzyczał nagłówek maila służbowej poczty. Odświeżony Portal Pasażera na stałe zastąpił starą i niespecjalnie przyjazną witrynę, choć wersja beta była dostępna do testowania od ponad roku. Do prośby o wypróbowanie działania zmodernizowanej strony podszedłem bardzo serio, sprawdzając czy znajdę tam wszystkie możliwe połączenia, które w jak najkrótszym czasie pozwolą mi przedostać się do docelowej destynacji.
Moim ulubionym „sprawdzaczem” jest trasa Wrocław Główny – Prudnik na której wiem, że istnieją szybsze połączenia, których wielokrotnie wyszukiwarki nie były w stanie pokazać. I tu pierwsze miłe zaskoczenie – jest! Portal Pasażera dostrzegł, to co przed długi czas pomijał w wynikach wyszukiwania. No, dobra – to czas na połączenia grubszego kalibru. Świnoujście – Wrocław Główny. Od kolegów kolejarzy będących również zapalonymi kolarzami wiedziałem o istnieniu szybkiego i taniego połączenia pociągów Polregio z jedną przesiadką w Zielonej Górze. W wynikach wyszukiwania nie zawsze się ono wyświetlało, dając pierwszeństwo ekspresom IC i TLK. Wstukuję w klawiaturę nazwy odpowiednich stacji i znów miłe zaskoczenie, jest!
– A ile by to było do tego Świnoujścia? – i długo się nie zastanawiając odpaliłem RidewithGPS łącząc dwa punkty na mapie. 449 kilometrów – To tak w sam raz na sobotnią wycieczkę – pomyślałem, zupełnie nie mając świadomości, że tak szybko wykorzystam ten ślad na trasie.
Dwa dni później, w sobotni poranek (noc?) obudziłem się o 2:00 rano wiedząc tylko tyle, że chcę zrobić tego dnia „trochę” kilometrów. Chciałem wrócić do Szklarskiej Poręby i ruszyć swoim trackiem Race Through Poland do Pradziada. Prognozy pogody zapowiadające burze z obfitymi ulewami nie zachęcały ani trochę. Sprawdziłem więc jak synoptycy przewidują sytuację na północy. Zdecydowanie lepiej! Długo się nie zastanawiając włączyłem zapisany ślad i ruszyłem przed siebie, zupełnie nie wiedząc co mnie czeka. Nie analizowałem przygotowanego śladu zawierzając się w pełni informatycznym algorytmom.
Do Głogowa jadę znanymi asfaltami – raz lepszymi, raz gorszymi – ale niespecjalnie utrudniającymi pokonywanie kolejnych kilometrów. W powietrzu krąży mgła, osiadając się na dobre tuż nad glebą za Ścinawą. Zimne i ciężkie powietrze nieco przeszkadza, trochę frustruje, ale daje też nadzieję na przyjemny i pogodny dzień. Na pograniczu województw dolnośląskiego i lubuskiego rozpoczynają się pierwsze nawigacyjne problemy. Idealny asfalt prowadzący tuż pod lasem zamienia się w piaszczystą nawierzchnię, którą mimo szczerych chęci rowerem szosowym nie jestem w stanie przejechać. Muszę zawrócić kilka kilometrów do głównej drogi i nią dostaję się do Sławy. Tam znów ślad robi mi psikusa chcąc prowadzić zapewne malowniczą, aczkolwiek szutrową ścieżką wzdłuż jeziora. Szybko odnajduję alternatywę w postaci drogi wojewódzkiej 278.
Widząc policjantów celujących we mnie laserowym radarem, przez chwilę zastanawiam się czy nie zauważyłem jakiegoś znaku. Nie, niemożliwe. Mijając niebieskich rzucam im tylko radośnie – Spokojnie, jeszcze tak szybko nie jeżdżę. Z niezrozumiałych przyczyn chwilę później opuszczam równą jak stół drogę 278 i zamiast do Sulechowa jadę w kierunku Kargowej i Babimostu. Dlaczego do cholery on mnie tędy prowadzi? – zastanawiam się, a po chwili przypominam, że rok temu tędy wracałem z Świebodzina. Słusznie stwierdzam, że sztuczna inteligencja analizując moje aktywności przy tworzeniu śladu zapewne kierowała się tym faktem.
Mam dobry czas – myślę sobie, choć z kalkulacji wynika że utrzymując obecne tempo spóźnię się na zachód słońca, który – wiele wskazywało – będzie wspaniały. Od Świebodzina przyspieszam, na Wahoo rzadko dostrzegam prędkość poniżej 30 km/h, choć w dużej mierze pomaga wiatr i droga. Jadę starą „3”, w zdecydowanej większości gładką, z pasem awaryjnym i niemal pustą. To co nadrobiłem, szybko tracę w Gorzowie Wielkopolskim. Światła, remonty i nieoczywiste oznakowanie generują kolejne minuty straty. W nagrodę dostaję przyjemny brukowany podjazd – jedyne miejsce na blisko 500-kilometrowej trasie, które podjazdem mogę nazwać.
Wciąż nic straconego – spoglądam na zegarek i dalej gonię. Z Gorzowa do Szczecina docieram w nieco ponad 2 godziny, zatrzymując się jedynie w Lipianach na ostatni dłuższy postój. Szybkie zakupy: daktyle, orzechy, jakieś batony „energetyczne” i picie. Tego ostatniego potrzebuję więcej, niż zazwyczaj. A, to może jeszcze te żelki wezmę – będą na wieczór, albo jutro do pociągu – nie wiem jeszcze, że uratują mnie przed nadciągającą „bombą” kilkanaście kilometrów przed celem.
Do Szczecina wjeżdżam przed godz. 18:00. Jest bardzo dobrze. Do zachodu pozostały ponad 3 godziny, a mi raptem 80 km. Nie spodziewam się, że na tym ostatnim odcinku asfalt znacząco się pogorszy, ograniczając moje zapędy. Prędkość spada wyraźnie poniżej 30 km/h, a pokonywanie kolejnych kilometrów trwa coraz dłużej. Do tego wiatr wraz ze zbliżaniem się do morza odwraca się wiejąc z północy, co dodatkowo utrudnia sprawę. Muszę zweryfikować plany i zamiast do Świnoujścia planuję dojechać już tylko do Międzyzdrojów.
W Wolinie track usilnie stara się mnie skierować na S3. Nie pozwalają mi na to znaki, a ja błądzę trzymając się blisko obranego śladu. Dopiero po kilku kilometrach droga staje się „normalną” krajówką i mogę z niej skorzystać. Wiem już, że nadmorski zachód słońca jest poza moim zasięgiem. Pomarańczowy okrąg chowa się za horyzontem mniej więcej 5 kilometrów przed Międzyzdrojami. No cóż, trudno. Innym razem. Wjeżdżam na plażę i wyciągam wiezionego przez kilkadziesiąt kilometrów w tylnej kieszeni Bosmana. Jak sobota wieczór, to tylko piwo. Jak piwo, to tylko na plaży. Jak plaża, to tylko w Międzyzdrojach.