Dobre spodenki i dobre siodełko to istotne, jeśli nie kluczowe elementy wyposażenia długodystansowego kolarza. Odpowiedni wybór pozwoli na zniwelowanie bólu tyłka, powstawanie bolesnych otarć a co za tym idzie również zwiększenie komfortu jazdy i cieszenia się z przemierzania kolejnych kilometrów.

Nie mam dużego doświadczenia jeżeli chodzi o marki premium, nigdy nie korzystałem z najwyższej półki i produktów takich producentów jak Assos, Rapha czy Castelli. Mam za to dość dobre poczucie lokalnego rynku, który dla większości rowerzystów jest zdecydowanie bardziej dostępny cenowo. Przez kilka lat jeżdżenia sprawdziłem większość rodzimych firm i oferowanych przez nich produktów, w tym Verge, Quest, BCM Novatex (Vezuvio) czy Martombike.

Niedawno uzupełniłem swoją garderobę o kolejne dwie marki, kontrastujące ze sobą wyraźnie cenowo, ale jakościowo… niekoniecznie. Zacznijmy od polskiego produktu, który w ostatnim roku dość wyraźnie opanował rodzimy peleton, zbierając w większości pozytywne opinie. Mowa o „najlepszych bibsach świata” marki Eroe.

Do ich zakupu zostałem zachęcony przez osoby, które – podobnie jak ja – są zaprawione w długich dystansach i w niemal samych superlatywach wyrażali się o pampersie, który tam został wszyty. Opinie, podparte naprawdę konkretnymi argumentami zachęciły mnie do zakupu. Sprawdziłem rozmiarówkę, zamówiłem rozmiar L, który według przedstawionych na stronie centymetrów wydawał się być nawet nieco ciasny. Po dwóch dniach w paczkomacie czekała na mnie paczka. Z euforią przymierzyłem gacie. Przy pierwszym wrażeniu wydawały się być w sam raz. Zdanie zmieniłem, gdy usiadłem w nich na siodełku i przekręciłem kilka kilometrów. Niestety… okazało się, że są za duże.

Nie wahając się długo, skorzystałem z możliwości wymiany na mniejszy rozmiar. I tutaj muszę wspomnieć o komunikacji z Przemkiem Zawadą. Nie ukrywam, że w pewnym momencie, gdy wymiana się przedłużała, miałem w głowie myśli, że mam do czynienia z firmą „krzak”. Mimo, że Przemek Zawada na każdego maila odpowiadał w nie więcej, jak 60 minut, miałem poczucie, że coś jest nie tak. „Już zaraz wysyłamy”, „Niebawem otrzymasz numer przesyłki”. Mijały kolejne dni, a we mnie wzrastał niesmak. Mniejsze spodenki w końcu do mnie dotarły, a Przemek Zawada przeprosił za długi okres oczekiwania. W dodatku, w ramach rekompensaty za długi okres oczekiwania na nowe spodenki, dostałem w prezencie skarpetki.

Mniejsze gacie nieco różniły się od wcześniejszych – m.in. guma ściągająca była (bez wewnętrznego logo Eroe) z innego materiału – ale moim zdaniem luźniej ściska udo, co jest akurat pozytywne, ponieważ nie dostrzegłem efektu wylewającego się tłuszczu. Spodenek na ciele w zasadzie się nie czuje, materiał z których są uszyte jest bardzo przyjemny. Pierwsze wrażenia były jak najbardziej pozytywne, przyszedł czas na konkretny test długodystansowy.

Dwa tygodnie temu wybrałem się z Wrocławia do Władysławowa, pokonując w blisko 20 godzin jazdy (i nieco ponad 21 godzin brutto) prawie 550 kilometrów. Sądzę, że autorzy, projektując spodenki tak długich dystansów dla tych spodenek nie przewidzieli. Początkowo odczuwałem bardzo dziwne wrażenie – tak jakbym miał poluzowaną sztycę. Taki efekt „pływającego” siodełka spowodowanego naprawdę grubym pampersem odczuwałem przez kilkadziesiąt kilometrów, co było dość irytujące, ale w końcu udało się do niego przyzwyczaić.

Sama wkładka jest faktycznie bardzo gruba. Ale grubość nie jest wyznacznikiem komfortu. Niestety, dość szybko, bo już po 200. kilometrze zacząłem odczuwać pierwsze bóle. Mając 400 kilometrów w nogach, w okolicach Kaszub, tyłek zaczął wołać bardzo mocno, że potrzebuje odpoczynku od siodełka. Przed wyjazdem wtarłem Sudocrem, który w dużej mierze przyczynił się, że nad morze dotarłem bez otarć. Po tej sobocie, miałem mieszane uczucia co do „najlepszych bibsów świata”. Testowałem je dalej.

Przez kolejny tydzień spędziłem w nich kolejnych 15 godzin w dużej wilgotności i zdecydowanie wyższej temperaturze. Przy trudniejszych warunkach było jeszcze gorzej, a poniedziałkowy wypad na Pradziada zakończył się w Opolu już konkretnym bólem tyłka. Niestety, ale po ponad 1000 kilometrach, jakie w nich spędziłem nie mogę powiedzieć o nich, że były najlepszymi i najbardziej komfortowymi bibsami w jakich jeździłem.

eroe najlepsze bibsy świata

Muszę dodać, że spodenki swoim krojem bardzo przypominają mi posiadane od kilku sezonów gacie Quest-a, choć w tych nieco przeszkadzały mi zastosowane szwy. Nie jest zresztą żadną tajemnicą, że produkty Eroe powstają w Jeleniej Górze. Dlaczego o tym wspominam? Obecnie „najlepsze bibsy świata” kosztują 440 złotych. To dosyć sporo, jak na portfel przeciętnego polskiego kolarza. Ja z wykorzystaniem kodu rabatowego zapłaciłem 320 złotych. Spójrzmy na stronę Questa. Ich spodenki „regularne” kosztują obecnie 249 złotych (ja je wyrwałem trzy lata temu podczas wyścigu Mai Włoszczowskiej w JG za 160 złotych), zaś wersja specjalna z okazji Tour de Pologne 269 złotych. Chcę zwrócić uwagę w szczególności na ten drugi produkt.

Cytując opis na stronie Quest’a: „Te krótkie spodenki na szelkach wykonane z materiału o wysokiej rozciągliwości zapewniają wsparcie i całkowicie nieprzejrzyste pokrycie. Szwy są ograniczone do minimum i starannie ustawione, aby zapobiec otarciom, a wkładka jest niezwykle wygodna, nawet podczas całodniowych przejażdżek.” Nie wiem na ile spodenki Questa są podobne do Eroe i w szczególności z jaką wkładką mamy w niej do czynienia. Ale… obecna różnica w regularnej cenie obu bibsów, sprawia, że osobiście dzisiaj zaryzykowałbym i wybrał Questa.

Dobrze. Teraz kilka słów o innych spodenkach, które również od jakiegoś czasu testuję. Kontrast cenowy w porównaniu do Eroe jest wyraźny, ale przy komforcie jazdy, już tak wyraźnych różnic nie potrafię dostrzec. Mowa o chińskiej marce Rion i gaciach, które kosztowały raptem niecałe 90 złotych (obecnie dostępne za niewiele ponad 100 złotych). Sprawdziłem je również na ponad 500 kilometrowej trasie mojego #rtp2020. Przyznam szczerze, że gdy je zakładałem, miałem obawy czy szybko nie będę musiał ich zmieniać. Wkładka bez bólu tyłka pozwoliła przejechać nieco ponad 150 kilometrów.

Później, z każdym kolejnym kilometrem było gorzej, a do domu dojechałem z konkretnym bólem i obtarciami – mimo wtartego Sudocremu. Same spodenki są skrojone dość dobrze (mam rozmiar L), przyzwoicie trzymają się pupy. Wkładka również zapowiadała się obiecująco, niestety w długodystansowym teście poległa. Zapewne najczęściej będę wykorzystywał te spodenki na „krótkich trasach” (w moim znaczeniu, czyli do 150 kilometrów) i tylko do takich zastosowań mogę je polecić.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.