Pico de las Nieves z Aguimes

Widząc, że Gran Canaria przez kilka kolejnych dni ma być znacząco przykryta chmurami, postanowiliśmy zaatakować najwyższy szczyt wyspy – Pico de las Nieves. Nie zrobiliśmy tego jednak z Maspalomas, a z Aguimes, bardzo uroczej miejscowości oddalonej o niecałe 30 kilometrów od miejsca naszego noclegu.

Trasa ta okazała się trudniejsza niż myśleliśmy, a warunki pogodowe dodały jeszcze do tego nieco więcej pikanterii. Od samego początku towarzyszył nam mocny, boczny wiatr, który zrzucał niemal z siodełka. Pierwsze 10 kilometrów podjazdu było więc udręką. Chwilowy zjazd do kolejnej miejscowości – Santa Lucia, która jest oblegana przez rowerzystów – dał ukojenie przed dalszą wspinaczką. Drogę w większości zjeżdżaliśmy już dzień wcześniej, więc wiemy czego się spodziewać.

We wspomnianym już barze w Ayacata spotykamy mamba on bike, która uprzedza nas lojalnie że na górze nic nie widać, w dodatku jest zimno. Nie musimy wierzyć na słowo, bo wystarczy spojrzeć do góry na zasłonięte gęstą pokrywą chmur szczyty.

Końcowy fragment podjazdu zdaje się być najtrudniejszy. 3 kilometry z Ayacaty do parkingu pod Roque Nublo (najważniejszej atrakcji wyspy) to również 330 metrów przewyższenia. Lekko nie jest. Wjeżdżamy w chmury, które szybko okazują się być bardzo wilgotne.

Całkowicie przemoczeni musimy jeszcze zjechać w dół. Według Cezarego zjazd nie należy do łatwych, bo jest stromy. Zresztą cyferki mówią same za siebie. Do miejsca w którym zostawiliśmy samochód mamy 24 kilometry, a jesteśmy na wysokości 1900 metrów. Musimy zjechać około 1600 metrów w dół. Smaczku dodaje mgła, która ogranicza widoczność nawet do 20 metrów. Wiatr rzuca rowerem po całej szerokości drogi, a my nie wiemy czy za chwilę nie pojawi się jakieś auto podjeżdżające z naprzeciwka. Jakby tego było mało wyładowuje się przednia lampka (sic!).

To był jeden z najtrudniejszych dni na rowerze jakie doświadczyłem w swoim życiu i nie chodzi wcale o wykręcone cyferki. Polecam wykorzystać ślad, nawet jeśli miałbyś przeżywać coś podobnego jak my.

Playa de Mogan albo Taurito

Po tak intensywnym dniu, kolejnego postanowiliśmy nieco spuścić z tonu i zobaczyć południowe wybrzeże. Trasa w kierunku miejscowości Mogan to bardzo interwałowa droga, gdzie co chwilę droga wznosi się i opada. Tutaj też można spotkać zdecydowanie najwięcej rowerzystów. Przez całą trasę tam i z powrotem minęliśmy ich setki, jeśli nie tysiące.

Ruch jest umiarkowany, tak naprawdę tylko w okolicach miejscowości Arguneugin i Puerto Rico de Gran Canaria. Do samej Playa de Mogan nie można się dostać oficjalnie – droga tam prowadząca jest zagrodzona, a objazd każe korzystać z autostrady niedostępnej dla rowerów. Nieoficjalnie, drogą normalnie spacerują ludzie i jeżdżą rowerzyści, a na dowód dodaję tutaj link do jednej z tras. My nie ryzykowaliśmy i zawróciliśmy w Taurito.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.