Przez Słowenię do Włoch

Trzeciego dnia opuszczamy Chorwację przez góry, które stanowią granicę półwyspu Istria. Zanim to jednak nastąpi, musimy przedrzeć się do Rijeki i przez samą Rijekę. Zadanie nie jest łatwe, bowiem miasto z każdej strony otaczają góry. I tak, żeby się do niego dostać, musimy walczyć z podjazdem. Na domiar złego, ścieżki którą mieliśmy jechać nie ma. Po prostu nie ma. No nic. Trzeba męczyć się z 13% ścianką i ciężarówkami zmierzającymi na autostradę.

Rijeka jest jednym z większych miast w Chorwacji, ale rowerowo przejazd przez nią jest męką. Spory ruch zmusza nas do poruszania się po chodnikach, co skutecznie dusi nasze i tak niewysokie tempo. W międzyczasie zatrzymuję się jeszcze w sklepie rowerowym po dętki, by ze spokojną głową móc przemierzać kolejne kilometry. Jak się później okaże, dowiozę te dętki do samego Wrocławia.

Spodziewamy się wyjazdu pod górę, ale ścianka jaką zostaliśmy zaskoczeni, zrzuciła nas z siodełek. Na znaku było 17%, ale spokojnie były momenty jeszcze ostrzejsze. Zatrzymujemy się w ostatnim sklepie, który dzisiaj miał być na naszej trasie, uzupełniając bidony i zapychając kieszenie jedzeniem. Burek i żelki Haribo to może nie najlepsza dieta na świecie, ale nas uchroni dzisiaj przed spadkiem energii.

Po kilku kilometrach wkraczamy do lasu i spokojną dróżką jedziemy w głąb lądu, mogąc doświadczyć Chorwacji z innej strony, mniej obleganej. Rejony te są równie urocze, choć zapewne turystów aż tak wielu tutaj nie zagląda. Samochody mijają nas raz na kilka minut. Mozolnie wspinając się w okolice 800 m n.p.m. docieramy do granicy chorwacko-słoweńskiej. Słowenię dzisiaj tylko przejedziemy tranzytem, by dotrzeć do włoskiego Triestu i tam zakończyć dzień. We włoskim stylu. Pizzą neapolitańską (naprawdę była dobra!) i aperolem (albo odwrotnie).

Prosecco uderza do głowy

O ile w Rijece wyjazdowa ścianka nas zaskoczyła, to tym razem wiedzieliśmy że będziemy musieli pchać rowery. Lecz podjazd z obrzeży Triestu przez Contovello do Prosecco okazał się trudniejszy, niż myśleliśmy. Był długi, bo około 3-kilometrowy z jednym kilkusetmetrowym wypłaszczeniem, do tego po bruku i zmusił nas do wspinaczki z poziomu morza na 300 m. Prowadzenie rowerów w pełnym słońcu było wyczerpujące, a przecież dopiero zaczynaliśmy dzień.

Po kilku kolejnych kilometrach byliśmy ponownie w Słowenii. Spokojnymi, leśnymi ścieżkami pożegnaliśmy się z Adriatykiem, by za zakrętem powitać Alpy. Majestatyczny Triglav lśnił w pełnym słońcu, ale to nie jego okolice były naszym celem.

Wjeżdżając do Novej Goricy szybko odnajdujemy ścieżkę rowerową, która prowadzi prosto do doliny Soczy. To miejsce poleciło nam kilka osób, który zostały wtajemniczone w nasze plany. I tak, było to warte przejechania. Przez około 30 kilometrów korzystamy z drogi dla jednośladów, która biegnie wzdłuż rzeki. Krajobraz zmienia się diametralnie, a zza leśnych pagórków coraz częściej wyłaniają się skalne szczyty. Dzień kończymy w samym sercu Alp Julijskich, na campingu Lazar. Co ciekawe i warte odnotowania, rowerzyści na słoweńskich campingach dostają specjalny rabat od standardowej stawki za „przyjazność środowisku”.

Udostępnij

O autorze

Jeżdżę na rowerze. Podobno dużo. Na co dzień pracuję przy dużych zbiorach dziwnych liczb. Robię też zdjęcia -> www.birecki.photos I bardzo lubię pisać. Dlatego ten blog.