Austria drogami rowerowymi stoi
Camping, w którym zamierzaliśmy spać kolejnej nocy był oddalony o mniej więcej 90 kilometrów od Tarvisio, z których większość była w dół. Dzień nasz więc rozpoczęliśmy późno, bo dopiero przed 11:00. Już od samego rana słyszę dziwne strzały dochodzące z okolic korby. Co jest grane?! Dźwięk ten towarzyszył już wczoraj pod górę, ale nie był tak drażniący wówczas go zignorowałem. W pierwszej chwili pomyślałem, że być może kontra korby puściła, co w Sramie i systemie DUB jest rozwiązaniem moim skromnym zdaniem idiotycznym. O dziwo, udaje się dźwięk zniwelować, choć nie zniknął on całkowicie. Nie wiem jednak jeszcze, że kolejne dwa dni będę się nim mocno irytował.
To, co zachwyca mnie w Austrii od samego początku, to drogi rowerowe. Przez cały dzień spędzamy z samochodami może 3 kilometry. Łał! Jest to niesamowita odmiana, po zgoła innej i męczącej Chorwacji. Docieramy na pole campingowe, które okazuje się być bardzo spokojnym i przyjemnym miejscem.
O poranku znów daje znać o sobie nieznośny dźwięk. Tym razem nie mam już wątpliwości, że to miski suportu. Po krótkiej diagnozie stwierdzam, że jest kiepsko – odkręcają się palcami. Sam nic nie zrobię, potrzebny jest serwis. Nie spodziewałem się jednak, że o pomoc będzie tak trudno. W pierwszym punkcie byłem pełen nadziei że uda się problem rozwiązać, ale mimo szczerych chęci serwisanta – brak odpowiedniego klucza to uniemożliwił. Odesłał mnie do salonu marki Specialized w której taki klucz na pewno będą mieli.
Czy tak było, nie wiem, bowiem po krótkiej wymianie zdań (z pomocą innej klientki, bo niestety z znajomością angielskiego w Austrii jest różnie), dowiedziałem się, że mam się zgłosić w przyszłym tygodniu bo teraz nie mają rąk do pracy. Serio?! Nie jesteście w stanie poświęcić 5 minut by mi pomóc? Jak będę kiedyś się wahał czy kupić sobie Speca, czy coś innego, to chyba wiecie co wybiorę…
Na mapie w Knittelfeld miałem jeszcze jeden serwis. Chciałem konkretnej pomocy, nawet sobie przetłumaczyłem w translatorze po niemiecku o co mi chodzi. Niestety. Młody chłopak, który zapytał w czym może pomóc, najpierw przeczytał co miałem napisane i udał się do środka po klucz. Pełen nadziei liczyłem, że zaraz problem będzie rozwiązany. Jakie było moje zdziwienie, gdy gość wrócił z pomiarem wyciągnięcia łańcucha. Tłumaczę mu więc i pokazuję, że miski się kręcą w palcach i trzeba je dokręcić. Ten mi na to, że to na pewno nie i łańcuch jest wyciągnięty i trzeba go wymienić. WTF?! Robiąc klasycznego faace palm’a odszedłem bez pożegnania. Swoją drogą łańcuch wcale wyciągnięty jeszcze nie był.
Było piątkowe popołudnie, a ja wiedziałem, że jak nie zrobię tego następnego dnia, to zapewne będzie musiał tak jechać aż do Wiednia. Na mapie znalazłem jeszcze salon Treka oddalony o 40 kilometrów i czynny do 14:00. Bez problemu zdążymy! Nie pomyślałem jednak by ustawić na Google trasę rowerową, a nie samochodową… przez autostradę. Z 40 kilometrów zrobiło się 60, a droga ta nie była specjalnie łatwa, bo dużo pagórków redukowało nasze tempo.
W zasadzie to byłem gotowy też na to, że jak nie otrzymam pomocy, to wejdę do Actiona, których na trasie nie brakowało i kupię szczypce hydrauliczne i sam rozwiążę problem. Na szczęście pracownicy w salonie Treka byli bardzo przyjaźnie nastawieni i bez problemów podjęli się naprawy. Ba! Nawet nie chcieli eurocenta i życzyli szerokiej drogi do domu. Bruck am der Mur – salon Treka – zapamiętajcie to miejsce jak będziecie kiedyś w Austrii w potrzebie.
My, już w spokoju, mogliśmy zacząć ostatni, długi podjazd tej wyprawy. Blisko 50 kilometrów i 500 metrów przewyższenia wprawdzie nie zabijało, ale podjechać trzeba było. Cały czas towarzyszyły nam drogi rowerowe, które kończyły się tylko we wsiach o znikomym ruchu samochodowym. Austria pod kątem infrastruktury rowerowej i sieci dróg zachwyciła nas i zaskoczyła jednocześnie.